sobota, 14 czerwca 2014

[1] Ku Ziemi - Terra e...

            Science-fiction to gatunek, z którego – moim zdaniem – zawsze da się wykrzesać coś nowego, oryginalnego i ciekawego. Koronnym tego przykładem jest Tengen Toppa Gurren Lagann, ale o tym kiedy indziej. Do serii, które mają w sobie te trzy powyższe cechy można zaliczyć także Terra e… Historię o podróży do „Ziemi Obiecanej”, do Terry.

            Jomy Marquis Shin to czternastolatek, żyjący na planecie wyglądem i atmosferą zbliżonej do Ziemi, którą niegdyś ludzkość doszczętnie zniszczyła. Tam całe życie każdego człowieka jest podporządkowane wszechwiedzącemu komputerowi, inaczej nazywanego „Matką”, a w dniu ukończenia czternastu lat wszyscy muszą poddać się „testowi dorosłości”. Jest on równoznaczny z utratą pewnych wspomnień, między innymi o rodzicach (którzy i tak nie są tymi biologicznymi) czy innych bliskich osobach. Ale nikt się nie sprzeciwia.
            A, nie, przepraszam. Są ludzie, których społeczeństwo się wyparło, ponieważ Matka ich nie uznała. Mają oni ponadnaturalne umiejętności, takie jak telekineza czy czytanie w myślach. A nazwani oni zostali Mu.
            Jak już się pewnie spodziewacie, Jomy jest jednym z Mu, o czym dowiaduje się w czasie swojego testu dorosłości, podczas którego nie dopuszcza do wymazania sobie wspomnień o matce. Wtedy pojawia się człowiek, przedstawiający się jako Soldier Blue. Pomaga Jomy’emu uciec, prowadzi go na statek pełny Mu, którzy szukają Terry, ojczystej planety ludzi, mając nadzieję na spokojne życie.
            W ten sposób zaczyna się wędrówka Jomy’ego, okupiona licznymi poświęceniami, cierpieniem i łzami.
            Brzmi poważnie? Powinno. Terra e… nie jest komedią w najmniejszym nawet stopniu, traktuje to, o czym opowiada na serio i nie stara się rozluźnić atmosfery żartami z dupy wziętymi. Właściwie nie przypominam sobie, żebym w czasie oglądania się zaśmiała. Ale w zamian za to płakałam stosunkowo często i to z różnych powodów. Autorka nie oszczędzała bohaterów, wielu z nich, których szczerze polubiłam, zginęło; bywało nawet tak, że kilka odcinków pod rząd kończyło się czyjąś śmiercią.
            Jeśli zaś chodzi o postaci jako takie – są ciekawe, zróżnicowane i dopracowane, a przede
wszystkim, jest ich bardzo dużo. Samych Mu mamy… o rany, trudno zliczyć. W każdym razie, w ciągu tych dwudziestu pięciu odcinków będziemy mieli do czynienia z aż trzema pokoleniami, między którymi bardzo widoczny jest kontrast w poglądach – starsze pokolenie, które przeżyło okrucieństwa z rąk ludzi oraz „młodzież”, dla której cel wędrówki jest coraz bardziej zamazany i niepewny. Sam Jomy dryfuje gdzieś między nimi, szukając prawidłowej odpowiedzi. Oprócz Mu, mamy także drugą stronę barykady – genialnego ulubieńca Matki, Keitha Anyana , przyjaciół Jomy’ego jeszcze sprzed testu dorosłości oraz samą Matkę. I nie, nie znielubiłam Keitha tylko dlatego, że przeszkadza Mu w dotarciu do ich celu. Wprawdzie nie wszystkie jego decyzje mi się spodobały, czasami miałam ochotę mu po prostu przypieprzyć, ale w gruncie rzeczy jest to postać, której nie da się jednoznacznie potępić albo „uniewinnić”, co jest zdecydowanym plusem. Zresztą, Keith nie jest antagonistą, a po prostu drugim głównym bohaterem - przynajmniej w moim odczuciu.
         Następna jest grafika. Jako że manga, na podstawie której powstało anime jest z lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, widoczne są cechy charakterystyczne dla stylu z tamtego czasu, ale nie bójcie się! Unowocześniono nieco kreskę, dzięki czemu aż miło się patrzy na projekty postaci i otoczenie, w którym się znajdują. Oczywiście, dało się zauważyć pewne błędy, np. zdarzało się, że bohaterowie znajdujący się na dalszych planach, nie byli do końca proporcjonalni. Ale nie raziło to w oczy jakoś szczególnie. Warto także nadmienić, że skoro akcja dzieje się na przestrzeni około dwudziestu lat, postaci zmieniają swój wygląd, a przynajmniej ci „normalni”, jak na przykład Keith. Jomy przez całą serię wygląda tak samo, ale nie można tego zakwalifikować jako błąd, ponieważ ma to swoje uzasadnienie wyjaśnione w czasie anime.
            Jeśli chodzi o seiyuu, to w rolach głównych zostali obsadzeni sami doświadczeni aktorzy głosowi. Są to między innymi: Saiga Mitsuki jako Jomy (Debitto z D.Gray-man, Rossiu z Tengen Toppa Gurren Lagann), Koyasu Takehito jako Keith (Gamlin z Macross 7, Mu La Flaga z Mobile Suit Gundam SEED), Kobayashi Sanae jako Physis (Ennis z Baccano!, Lucy z Elfien Lied) czy Sugiyama Noriyaki jako Tony (Ishida z Bleach, Sasuke z Naruto). Głosy były zdecydowanie dopasowane do osobowości bohaterów, seiyuu udało się tchnąć życie w postaci, dobierając odpowiednie tony do sytuacji.
            Na koniec zostawiłam sobie, coś co mnie zachwyciło tak bardzo, że prawie zemdlałam ze szczęścia. Otóż muzykę do Terra e… skomponował nie kto inny, jak Yasuharu Takanashi! Jest on moim ulubionym japońskim kompozytorem i dosłownie od razu, kiedy tylko w pierwszym odcinku pojawił się soundtrack, zorientowałam się, kto jest odpowiedzialny za muzykę. To musiało się udać. Yasuharu Takanashi kojarzy mi się głównie z chórami, dudami, a także fortepianem, nierzadko połączonymi ze sobą w mistrzowski sposób. I tutaj tego nie zabrakło. Soundtracki świetnie podkreślają i uzupełniają wydarzenia, które akurat widz obserwuje na ekranie swojego komputera, dzięki czemu wszystko jest dynamiczniejsze lub dramatyczniejsze. Jeśli zaś chodzi o openingi i endingi nie było to nic nadzwyczajnego, chociaż słowa drugiej piosenki otwierającej odcinki bardzo pasowały do fabuły.
            Ogólnie bardzo mi się spodobał pomysł komputera-matki, który nadzoruje każdego człowieka, żeby czasem nie wprowadzał on jakiegoś „nieładu” do tego idealnego społeczeństwa, które stworzono. Próba desperackiej walki z systemem, który w żaden sposób nie jest w stanie zrozumieć człowieka i rozterki nad tym, co jest właściwie, kto ma rację.
Czy Terra e… jest warte obejrzenia? Oczywiście, że jest! Polecam to anime wszystkim, którzy mają ochotę odpocząć od głupawych komedii, których w obecnych sezonach wcale nie brakuje, a także miłośnikom science-fiction i space opera. Oglądając Terra e… płakałam wiele razy, jest to pełnokrwisty dramat w każdym tego słowa znaczeniu, ale jednak ma w sobie taką iskierkę nadziei, która jakby nam szepcze: „Hej, wszystko i tak się ułoży!”. I dzięki temu seria ma mimo wszystko pozytywny wydźwięk.
Ach, zapomniałabym. Mam też małe pocieszenie dla panów: zdaję sobie sprawę, że momentami może ta seria wyglądać na małe shounen-ai, a przynajmniej ja miałam czasami takie wrażenie. W każdym bądź razie, nie jest to w żadnym stopniu boys love – nie musicie się martwić! 

Informacje:
Studio: Minamimachi Bugyousho, Tokyo Kids
Rok emisji: 2007
Ilość odcinków: 25
Gatunki: dramat, science-fiction, akcja, space opera, wojskowe

Fabuła: 9/10
Bohaterowie: 10/10
Grafika: 8/10
Muzyka: 10/10
Ocena ogólna: 9/10



5 komentarzy:

  1. No dobra, przekonałaś mnie. xD Na początku nie miałam ochoty oglądać tego anime, w ogóle jakoś nie mam ostatnio ochoty na anime, ale, no dzięki, jednak zmieniłam zdanie. Skoro jest aż tak dobre to aż grzech nie obejrzeć.
    No, i czy mówiłam ci, że świetnie piszesz recenzje? Ja nie potrafię się tak rozpisać. D:
    Btw. blog ma jakiś błąd. Gdziekolwiek nie najadę myszką pisze "Enter target url here" i przenosi mnie do nieistniejącej strony. ><

    OdpowiedzUsuń
  2. Yaay, mission complete! :D
    Nie przesadzaj, aż takie dobre to one nie są xD Ciągle się uczę xd
    Właśnie mi też się przed chwilą takie coś zrobiło i nie mam pojęcia, o co w tym chodzi O_O

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie przesadzam, serio. :D Nie no, ale ucz się ucz, a będziesz coraz lepsza. ^^
      Ja też nie, nie znam się na szablonach, ale to chyba tego wina. Tak myślę tylko. ;_; Napisanie komentarza to istna mordęga, co się tu dzieje

      Usuń
  3. Ush, Ush, Ush...
    "Oglądając Terra e… płakałam wiele razy" akurat u CIEBIE nie trudno o łzy. To żaden argument xD
    Nie powinnam tego czytać, i tak mam już ponad 30 anime w kolejce do oglądania. Życia mi nie starczy ._.
    Ale tymi shonen-ai mnie przekonałaś.
    BIEDNA TY.
    I na co ci to było? No na co, powiedz mi xD
    PS. poprawiłam ustawienia i już są linki ok

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj cicho xD Było smutne! xD
      Ale tam nie ma shounen-ai! >.> NIE MA! I nawet nie próbuj mi wmawiac, że jest!

      Dzięki <3

      Matko, ten komentarz wygląda, jakbym była hipokrytką .___.

      Usuń