piątek, 22 sierpnia 2014

[8] Obóz Otaku 2014 - relacja


            Jak wiecie, ponad dwa tygodnie temu wróciłam z trzynastodniowego obozu w klimatach japońskich. Obiecałam Wam relację, więc jest!
            Zacznijmy może od miejsca, w którym mieścił się obóz – malownicze zadupie miasteczko w Dusznik Zdrój, położone na Śląsku Dolnym. Górskie krajobrazy są naprawdę cudowne (mówi to osoba, która mieszka w górach od piętnastu lat i nie lubi chodzić po górach), a i można powiedzieć, że Zieleniec to taka trochę magiczna mieścina – ludzi innych niż obozowiczów było… no, niewielu, a więc można było momentami odnieść wrażenie, że jesteśmy tu zupełnie sami, a jak dodać do tego mgłę/chmurę to już w ogóle klimat nie z tej ziemi (w sumie idealny, żeby pobawić się w horrory (y)). Nadmienię, że w sezonie zimowym, zjeżdżają się do Zieleńca wszelkiej maści narciarze.
            Pierwszego dnia, kiedy już się zakwaterowaliśmy i zjedliśmy obiadokolację, mieliśmy małą grę integracyjną – przedstawienie się, przypomnienie sobie pokemona, którego imię zaczyna się na tę samą literę, co moje i pokazanie jakiś jego gest. I potem powtórzenie trzech poprzednich osób. Wprawdzie nie zapamiętałam przez to nawet połowy obozu, ale co tam – było zabawnie! Następnie opiekunowie puścili nam film Księżniczka i Pilot… Co ja mówię! To Księżniczka i Mr Remote Control, czyli tłumaczenie by Google Translate. Nieźle się uśmialiśmy z „Księcia Żartu” i „Króla Oczekujących”, no i dla mnie nie istnieje już wyrażenie: „A w mordę chcesz?”. Nie, teraz jest tylko: „Chcesz w oblicze?!”. Chociaż i tak obozową frazą pozostało „Data rada” – no bo po co mówić poprawnie?
            Zajęcia mieliśmy naprawdę bardzo zróżnicowane: od zajęć z historii i kultury Japonii, przez kulinaria i rysunek, po UltraStar i DDR. Jednym słowem: wszystko.
             Nasz standardowy dzień wyglądał następująco:
9:00 Śniadanie
10:00/10:30 Pierwszy slot (2-3 zajęcia)
13:45 Obiad
15:00 Drugi slot (2-3 zajęcia)
19:00 Kolacja
20:30 Trzeci slot (najczęściej wspólne oglądanie anime)
Cisza nocna – tajemnica :P
            Trudno powiedzieć, że się wysypialiśmy, ale chyba nikt nie oczekiwał, że będzie spał wystarczająco dużo, będąc na obozie. Za to każdy mógł być stuprocentowo pewny, że nie będzie się nudził na zajęciach – wiadomo, nie wszystkich interesują te same strony Japonii (których, jak wiemy, jest od groma) i właśnie dlatego mieliśmy tak zróżnicowane zajęcia. Ja osobiście najbardziej wyczekiwałam historii i mitologii japońskich, których niestety było najmniej. Jednak to w żadnym wypadku nie znaczy, że się nudziłam na innych zajęciach! Z „tradycyjnych” zajęć mieliśmy jeszcze spotkanie herbaciane – okazja do napicia się najprawdziwszej matchy nie trafia się często. (I też nie wszystkim smakuje, ale cii…) Ubieraliśmy się też w kimona/hakamy, próbowaliśmy kaligrafować – uwierzcie mi, to jest w cholerę trudne, ale i zajmujące.
            Najwięcej mieliśmy chyba zajęć z rysunku: wszyscy mogli się podszkolić, nauczyć podstaw czy wysłuchać opinii na temat swoich prac. Już na samym początku ogłoszono dwa konkursy: na najlepszy one-shot i najlepszy art, tak więc większość z nas na zajęciach głównie pracowała nad swoimi pracami konkursowymi. Mnie po praz pierwszy w życiu udało się narysować faceta, który nie wygląda jak kobieta albo Armin. Jest progres!
            Wspomnę jeszcze, że ci, którzy zdecydowali się stworzyć komiks, dostali do wykorzystania papier mangowy prosto z Japonii.
            Na zajęciach kulinarnych robiliśmy onigiri, każdy według własnej koncepcji – z śliwką umeboshi, nadzieniem słonym albo słodkim. Oczywiście, nie mogło też zabraknąć glonów nori (nie polecam jeść ich samych, btw.). Udało nam się także zrobić pyszne domowe pocky z zieloną herbatą, a także dango! Przy okazji, podzielę się z wami pewnym filmikiem, którym nasza kochana kadra postanowiła nam zniszczyć mózgi. Będę wredna, a co tam ♥ KLIKNIJ TU, WIEM, ŻE TEGO CHCESZ
            W naszym jakże napiętym grafiku znalazł się także czas na zajęcia na świeżym powietrzu: najpierw iaido – tradycyjna metoda walki, którą później wykorzystaliśmy w Bitwie Kartonowych Samurajów. O tak, była jatka! Stanowiliśmy naprawdę piękne tło dla pewnej pary, która akurat brała ślub (bo pole, na którym się napierdzielaliśmy na otulinowe miecze przypadkiem znajdowało się przed kościołem…). I nawet objawił nam się Jezus!
            Dodatkową „atrakcją” na świeżym powietrzu była też wycieczka do Dusznik… Wszyscy, którzy to przeżyli wiedzą, że to żaden wysiłek! …Dla tych, którzy zostają w Zieleńcu (w tym roku mi się poszczęściło ♥).
            Prawie co wieczór oglądaliśmy jakieś anime: zaczęliśmy m.in. Bakumana i Haikyuu!!, obejrzeliśmy Danshi Koukousei no Nichijou, film pełnometrażowy The Wind Rises od Ghbili, po którym większość miało feelsy oraz na początku wspomniane Księżniczka i Mr Remote Control, czyli Toaru Hikuushi e no Tsuioku. A kiedy nie oglądaliśmy, to śpiewaliśmy na UltraStarze albo skakaliśmy w DDR. Ewentualnie wcielaliśmy się akurat w przypisaną nam w LARP-ie postać.
            A no właśnie, LARP. Bardzo ciekawa sprawa, wiecie? Dostaliśmy na początku ankietę, jaka postać najbardziej by nam pasowała i cóż, mimo że zaznaczyłam, że chcę być tylko kimś wspomagającym i raczej dyplomatycznym, zostałam wysoko postawioną hatamoto, która ma pod sobą dwie armie z jednym ważnym celem: zaciukać pewną hazardzistkę. Niezbyt dyplomatycznie, ale interesująco. Genialnie się przy tym bawiłam i aż żal, że trwało to tak krótko.
            Warto dodać, że znaleźliśmy też czas na lekcje śpiewu – za cel obraliśmy sobie opanować pierwszy opening Mirai Nikki z podziałem na głosy. Nieskromnie muszę przyznać, że wyszło nam to zajedwabiście ♥ A na sam koniec obozu mieliśmy cosplay. Były różne postaci: Mello z Death Note, Zoro z One Piece, Jean z Shingeki no Kyojin, a nawet LADY SZKIELETOR Z He-mana
            Ogólnie cały pensjonat dzieliliśmy z obozem RPG. Ciągle się mijaliśmy, więc trudno było nam nawiązać ze sobą kontakt – jedynymi okazjami na to były ogniska. No i mimo pewnych małych spięć między moimi znajomymi a fantastami, muszę przyznać, że bardzo fajnie się z nimi rozmawia.

            Tak więc: czy jestem zadowolona z Obozu Otaku? Oczywiście, że tak! Bez wątpienia w przyszłym roku także pojadę do Zieleńca na te trzynaście dni, by znowu spotkać się ze znajomymi i poznać nowych mangowców. I może tym razem nie dowiem się smutnego faktu, że oglądam anime, których nikt inny nie zna :c W każdym razie: szczerze polecam Wam wybranie się na taki obóz – ja byłam już dwa razy i na tym na pewno się nie skończy. Może spotkamy się na trzecim turnusie :3

 Ostatnio zaopatrzyłam się w całkiem sporą ilość mang - głównie są to najnowsze tomy serii, z którymi jestem na bieżąco, ale także pewien tytuł, który ujawnię dopiero wraz z recenzją xd Tsuki już wie, o co chodzi, nie? xd
P.S. Natto jest... ekhem... pyszne... ^ ^" 

Tak to jedna i ta sama osoba xD PAMIĘTAJCIE, MANGO I ANIMU TO TWÓR SZATANA, ZMIENIA LUDZI XDD

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

[7] Mój chłopak jest gejem! - Hello My Love

W tym miejscu pragnę podziękować przewspaniałej Tsuki za to, że zmusiła mnie do obejrzenia niżej opisanego tytułu. Niech Bóg ci to w dzieciach wynagrodzi!

            Jakiś czas temu pisałam, że pod żadnym pozorem nie jestem yaoistką. Cóż, ten film… kompletnie nie zmienił mojego nastawienia do tego tematu, ale pokazał mi naprawdę ciekawą i poruszającą historię o poznawaniu samego siebie.


            Ho-Jung jest prezenterką radiową, cierpliwie czekającą na swojego chłopaka, aż ten wróci ze studiów w Paryżu. Bardzo dobrze dogaduje się z jego rodzicami, właściwie wszyscy oczekują, że niebawem oświadczy się Ho-Jung. No i w końcu wraca. Jednakże nie sam – wraz z nim do Korei przylatuje Dong-
Hwa, który w Paryżu był jego współlokatorem i z którym teraz zamierza wspólnie otworzyć restaurację. Ale to by było trochę dziwne (i bądź, co bądź nudne), gdyby wszystko się tak szczęśliwie ułożyło, nie? Won-Jae nie oświadcza się Ho-Jung, a ta przyłapuje jego i Dong-Hwę na czymś, co bynajmniej nie da się nazwać okazywaniem przyjacielskich uczuć dwóch mężczyzn.
            I tu zaczyna się główna fabuła – to jak bohaterowie radzą sobie w zaistniałej sytuacji, uczucia, które nimi targają, godzenie się z własną naturą. Jednym słowem: dużo, bardzo dużo problemów i trzy osoby, które muszą się z nimi wspólnie uporać. Należy też wspomnieć, że scen, w których Won-Jae i Dong-Hwa otwarcie pokazują swoje uczucia jest niewiele, a właściwie… tylko jedna, zaś świat ukazany w filmie nie jest wyidealizowany – bohaterowie nie są otoczeni zewsząd gejami, a także homoseksualizm nie jest czymś na porządku dziennym i nie wszyscy to automatycznie akceptują. Może się to wydawać normalne, jednak dla mnie to ogromny plus – nie wiem, czy słusznie, ale zawsze wydawało mi się, że w większości serii yaoi tak to właśnie wygląda.
            Akcja filmu idzie równym tempem, bez żadnych zastojów i z paroma plot twistami – jest to
obyczajówka, a więc wszyscy fani wartkiej akcji się znudzą, jednakże wielbicielom prozy życia na pewno się to spodoba. Dla nich film na sto procent nie będzie nużący.
            Aktorzy bardzo dobrze odegrali powierzone im role: wszystko było naturalne, zero sztuczności czy wymuszania. Jo An świetnie przekazała uczucia i myśli Ho-Jung, która swoją drogą ani razu nie wydała mi się denerwująca, a nawet ją polubiłam. Oh Min-Seok jako Won-Jae także odwalił kawał dobrej roboty – jego postać była ciekawa i trudno z nim nie sympatyzować. Nie został on pokazany w świetle „tego złego, który zdradził swoją wspaniałą dziewczynę z facetem”, poznajemy go jako osobę, która dopiero niedawno dowiedziała się, kim jest i ciągle próbuje to zaakceptować. Ryu Sang-Wok w żadnym wypadku nie odstaje od wcześniejszej dwójki – postać przez niego odgrywana (to jest Dong-Hwa) tak naprawdę nie wywołuje większych uczuć czy refleksji, ale zdecydowanie da się go lubić. No i nie jest sztuczny. Na wspomnienie zasługuje również Yang Eun-Yong, która wcieliła się w Jin-Young – kolejna ciekawa, aczkolwiek bardzo poboczna postać.
            Jednak mimo wszystko współczuję Oh Min-Seok’owi i Ryu Sang-Wok’owi tej jednej sceny, którą musieli odegrać.
            Muzyki właściwie kompletnie nie pamiętam, a więc myślę, że mogę ją spokojnie uznać za po prostu zwyczajną. Ani się nie wybijała, ani nie raniła uszu – po prostu sobie była, zapewne dopełniając niektóre sceny.
            No więc tak: Hello My Love mogę polecić przede wszystkim dziewczynom, yaoistkom, które mają ochotę obejrzeć coś poważniejszego. Z kolei wątpię, że spodoba się to chłopakom – mimo wszystko jest to film o gejach. Niemniej jednak, zdecydowanie warto zahaczyć o ten tytuł; mnie osobiście poruszył, a zakończenie jest świetne. Zaczynając Hello My Love spodziewałam się raczej komedii, lekkiej i względnie dobrej – dostałam wzruszający dramat z masą feelsów. Naprawdę warte obejrzenia.

            Informacje:
            Produkcja: Choi Seung-Ho
            Reżyseria: Kim Aaron
            Scenariusz: Kim Aaron, Kim Eun-Joo, Kim Ji-Eun
            Rok emisji: 2009
            Ilość odcinków: film pełnometrażowy (95 minut)
            Gatunki: dramat, shounen-ai, okruchy życia

            Fabuła: 8/10
            Bohaterowie: 8/10
            Gra aktorska: 9/10
            Muzyka: 6/10

            Ocena ogólna: 8/10

Ostatnio ciężko idzie mi pisanie czegokolwiek, nad czym mocno ubolewam, ale dobra, udało się xD Za niedługo powinna się pojawić relacja z obozu, na którym byłam - minął już tydzień, a ja myślami wciąż w Zieleńcu xd 
Swoją drogą... czy tylko ja mam takie problemy z koreańskimi nazwiskami? -,- To jest strasznie trudne! xd