Jest w Polsce
parę serii bardzo niedocenianych i mało znanych, które naprawdę zasługują na
większą uwagę i uważniejszemu przyjrzeniu się. Do takich anime należy właśnie Kingdom – jeden z lepszych shounenów, z
którymi miałam w ostatnim czasie do czynienia.
Jak dobrze przedstawić wojnę
W erze
Walczących Królestw, w państwie Qin, znajdującym się na terenie Chin, żyją dwie
sieroty – porywczy Shin i o wiele spokojniejszy od niego, Hyou. Oboje marzą o
zdobyciu tytułu
największego szoguna na świecie i aby ten cel osiągnąć
codziennie ze sobą walczą, szlifując swoje umiejętności. Los daje Hyou
możliwość pracowania na zamku, co ten oczywiście wykorzystuje. Jednak po jakimś
czasie wraca do rodzinnej wioski ciężko ranny i na chwilę przed śmiercią prosi
przyjaciela o pewną przysługę. Ma on znaleźć Ei Seia, a następnie ochronić go
przed jego młodszym bratem. Chłopak okazuje się być łudząco podobnym do Hyou
młodym cesarzem Qin…
Pierwszy odcinek serii ma ponad
czterdzieści minut, co okazało się świetnym pomysłem – dzięki temu ukazano
dynamikę akcji oraz czas, w jakim się wszystko dzieje. Bo kluczowe momenty, jak
śmierć Hyou, odnalezienie Ei Seia, zemsta Shina wydarzyły się w ciągu jednej
nocy.
Kolejne odcinki skupiają się na powrocie
Seia do stolicy, w której aktualnie panuje jego młodszy brat, Sei Kyou. I,
szczerze mówiąc, myślałam, że cała seria będzie właśnie o tym
opowiadać, a tu
proszę, jaka miła niespodzianka! To tylko jeden z wątków, które będzie nam dane
śledzić w czasie oglądania tej oraz kolejnej serii. Otóż fabuła kręci się wokół
tego, jak Shin zostaje „największym szogunem na świecie” (bo chyba nikt nie ma
wątpliwości co do tego, że nim zostanie), a co za tym idzie – duża część
odcinków obrazuje nam wszystkie wojny, jakie stoczył Shin. A są to wojny
zrealizowane w niemalże mistrzowski sposób. Tutaj najważniejsze są strategie,
plany działania; wszelkiego rodzaju niezorganizowane akcje są z góry spisane na
straty. I właśnie dlatego Shin – choć jest w gorącej wodzie kąpany – nigdy nie
pozwala sobie na nieodpowiedzialność z uwagi na swoich ludzi. Oczywiście, na
wojnie nie ma czegoś takiego jak „brak ryzyka”, nawet najlepiej zorganizowane
oddziały nie uchronią się przed stratami – i tutaj znowu muszę pochwalić
autora. Zdarza się, że giną ważniejsi bohaterowie, ale nie uświadczymy tu
zanadto ckliwych momentów czy przesadnie długich depresji innych postaci. Nie
oznacza to jednak, że ani razu nie płakałam – w moim przypadku o łzy bardzo
łatwo, więc nie jest to zbyt dobry argument, ale wiem, że innym fanom tej serii także zdarzało się
wzruszyć.
Schematy i nie tylko
Nietrudno się domyślić, że Shin jest
typowym dla shounenów głównym bohaterem. Jest nieco
głupi, nie potrafi gotować
ani sprzątać – jak dowiadujemy się w pierwszym odcinku – ma zbyt duży
temperament, zdarza się, że najpierw robi, a dopiero później myśli, ale nawet
pomimo tego wszystkiego, nie sposób go nie lubić. Bierze się to także z tego,
że – jak na rasowego shounenowego bohatera przystało – jest dobrą osobą, myśli
o innych i ceni sobie przyjaciół. Jednakże nie jest wybitnym idiotą
(pozdrowienia dla Naruto), który tylko by wygłaszał jakieś ideologiczne
przemowy. To fajny, zabawny chłopak, który bije się zamiast mówić – wbrew
pozorom, shouneny nie zawsze działają według tego schematu.
Ei Sei jest jego kompletnym
przeciwieństwem – chłodny i opanowany młody cesarz, który wie, czego chce. Od
początku zdeterminowany do usunięcia brata z tronu (w tym akurat nie ustępuje
Shinowi) i zaprowadzenia zmian nie tyle w Qin, co w całych Chinach. Dla
niektórych brzmi absurdalnie, dla innych – niesamowicie. Jak na swój młody
wiek, jest bardzo dojrzały i ma w sobie coś, co sprawia,
że wielu ludzi pójdzie
za nim w ogień.
I teraz pojawia się problem… Mam
tutaj bowiem postaci, których płeć zostaje ujawniona dopiero później, dlatego
też zdecydowałam się ich nie opisywać. Mogę jedynie zapewnić, że w Kingdomie panie nie ustępują mężczyznom
i posługują się orężem równie sprawie, co oni. Dodatkowo, każda z nich ma ciekawy
charakter i nie są one ani moe, ani tsundere, dzięki czemu łatwo je polubić – a
to w shounenach jest naprawdę rzadkie ostatnimi czasy, tym bardziej, jeśli
chodzi o dłuższe serie.
Warto nadmienić, że postaci drugo- i
trzecioplanowe także mają wyraźnie zarysowane osobowości. Każdy szogun jest
inny (a jest ich od groma – niektórzy pojawiają się tylko na chwilę, na daną
wojnę, inni zostają na dłużej bądź towarzyszą nam nawet całą serię) i nie
każdego da się polubić. Ja osobiście mam paru takich, których wręcz nie
cierpię, ale to zaliczam na plus – nie mogą być przecież same „fajne” postaci,
a i wykreowanie bohatera, który jest inteligentny i niekiedy pozytywnie wpływa
na fabułę, a którego jednak trudno polubić, jest czymś wymagającym umiejętności.
Blaski i cienie strony technicznej
Największą wadą, a zarazem powodem,
dla którego większość odpuszcza sobie Kingdoma
po zaledwie jednym odcinku, jest animacja. 3D kompletnie do tego nie pasuje,
powiem więcej: wyszło
to po prostu beznadziejnie i szczerze powiedziawszy, nie
dziwię się osobom, które z tego powodu zrezygnowały z obejrzenia anime. Ja się
na szczęście przełamałam i po paru odcinkach przyzwyczaiłam, dzięki czemu
później aż tak mi to nie przeszkadzało, ale nie zmienia to faktu, że studio
Pierrot tę sprawę zawaliło. Małym pocieszeniem jest to, że czasami animacja 3D
zostaje zastąpiona „zwykłą”, która wygląda naprawdę dobrze. I, co mnie
niezmiernie ucieszyło, cała druga seria już tego problemu z oprawą wizualną nie
ma.
Jednakże te (nie)drobne usterki, które
trochę psują nam seans, jakby rekompensuje nam
Minako Seki, odpowiedzialny za
muzykę w Kingdomie. Naprawdę dawno
nie słyszałam tak świetnego soundtracku w anime – a jest on naprawdę
zróżnicowany i zawsze dopasowany do sytuacji. W czasie serii usłyszymy zarówno
żywe, budujące napięcie, jak i melancholijne, nieco spokojniejsze kawałki.
Kolejnym plusem są także opening i endingi. Piosenka otwierająca każdy odcinek
to Pride w wykonaniu zespołu
Nothing’s Carved in Stone – żywa, wpadająca w ucho piosenka, która nawet po
tych trzydziestu ośmiu odcinkach mi się nie znudziła (ba! Ściągnęłam ją sobie
na telefon!). Endingi mamy trzy i każdy urzekł mnie na swój sposób, wszystkie
są raczej spokojne i melancholijne, na wyciszenie po pełnym akcji odcinku. Voice of Soul Takumiego Ishidy, Destiny Sky oraz Never Ending od BOUNCEBACK to kawał dobrej muzyki, która aż się
prosi o ponowne przesłuchanie.
Jedynym minusem soundtracku jest
brak pełnych wersji utworów do pobrania – naprawdę
nad tym ubolewam, bo chętnie
bym je przesłuchała ponownie (kilkanaście razy).
Kolejną sprawą są seiyuu – i tu spotkało
mnie niemałe (bardzo pozytywne) zaskoczenie. Otóż wszyscy fani Truskawki, w oczekiwaniu
na wznowienie animowanej wersji Bleacha,
mogą nacieszyć uszy jego głosem w nieco innej wersji: Morita Masakazu także
tutaj dostał główną rolę. Nie dziwota – świetnie dobiera ton do sytuacji i
potrafi wyrażać uczucia bohatera za pomocą głosu. Kolejną perełką jest Jun
Fukuyama, seiyuu Ei Seia, znany między innymi z ról Cassima (Magi: The Labyrinth of Magic) czy Shinry
Kishitaniego (Durarara!!) – jego głos
tym razem jest nieco chłodny, dzięki czemu idealnie dopasował się do charakteru
Seia. A to jeszcze nie koniec dobrych wiadomości! Jedną z ważniejszych ról
dostała także Rie Kugumiya (między innymi Alphonse Elric z Fullmetal Alchemist,
Happy z Fairy
Tail, Taiga z Toradory) –
wcieliła się ona bowiem w Karyou Ten. Drugą panią, która pojawia się często jest
Yoko Hikasa (Mio Akiyama z K-On!!,
Emi Yusa/Emilia z Hataraku Mao-sama! czy
Enishi Shijima z Hanasaku Iroha) jako
Kyou Kai. I ona bardzo dobrze wywiązała się z powierzonej jej roli. Tak więc,
na seiyuu także nie można narzekać, biorąc pod uwagę to, że odtwórcami głównych
bohaterów są osoby z dużym doświadczeniem.
Na koniec zostawiłam sobie małe
porównanie do mangi. Mimo że anime normalnie jest klasyfikowane jako seinen, ja
osobiście nie sądzę, żeby Kingdom
spełniał kryteria tego gatunku. W oryginale jest dużo brutalności (jak na wojnę
przystało), scen 18+, co osoby odpowiedzialne za wersję animowaną po prostu
pominęły i zdecydowały się na zrobienie z tego serii dla szerszej grupy
odbiorców. Osobiście uważam to za całkiem spory minus, który ujmuje Kingdomowi autentyczności i realizmu.
„Zostanę największym szogunem na świecie!”
Kingdom,
mimo że nie uniknął paru poważnych uchybień, jest serią bardzo dobrą i mogę ją
z czystym sumieniem polecić wszystkim fanom shounenów, akcji, klimatów
wojennych i nie tylko. Naprawdę warto przeboleć kulawą animację dla fabuły, tym
bardziej, że na jednej serii się nie kończy – nie tak dawno temu zakończono
emisję Kingdom 2, a myślę, że za
jakiś czas możemy spodziewać się dalszej kontynuacji. Jest to jedna z
najlepszych produkcji w swoim gatunku, wszyscy miłośnicy anime wojennych i
historycznych powinni być co najmniej usatysfakcjonowani.
Informacje:
Studio:
Pierrot
Rok emisji: 2012-2014 (oba sezony)
Ilość
odcinków: 38 (1. sezon) i 39 (2. sezon)
Gatunki:
przygodowy, historyczny, shounen, wojny
Fabuła:
8/10
Bohaterowie:
8/10
Grafika:
5/10
Muzyka:
9/10
Ocena
ogólna: 8/10
Dzisiaj wigilia, a więc z całego serduszka chciałabym Wam życzyć wszystkiego, co najlepsze, spełnienia wszystkich marzeń, abyście zawsze byli szczęśliwi i aby wszystko, co robicie sprawiało Wam radość ♥
I oczywiście, fajnych prezentów, mangusi pod choinkami i może Azjaty jakiegoś xDDD
Wesołych~! :3