środa, 24 grudnia 2014

[13] Od niewolnika do Wielkiego Szoguna - Kingdom

         Jest w Polsce parę serii bardzo niedocenianych i mało znanych, które naprawdę zasługują na większą uwagę i uważniejszemu przyjrzeniu się. Do takich anime należy właśnie Kingdom – jeden z lepszych shounenów, z którymi miałam w ostatnim czasie do czynienia.

Jak dobrze przedstawić wojnę

         W erze Walczących Królestw, w państwie Qin, znajdującym się na terenie Chin, żyją dwie sieroty – porywczy Shin i o wiele spokojniejszy od niego, Hyou. Oboje marzą o zdobyciu tytułu
największego szoguna na świecie i aby ten cel osiągnąć codziennie ze sobą walczą, szlifując swoje umiejętności. Los daje Hyou możliwość pracowania na zamku, co ten oczywiście wykorzystuje. Jednak po jakimś czasie wraca do rodzinnej wioski ciężko ranny i na chwilę przed śmiercią prosi przyjaciela o pewną przysługę. Ma on znaleźć Ei Seia, a następnie ochronić go przed jego młodszym bratem. Chłopak okazuje się być łudząco podobnym do Hyou młodym cesarzem Qin…

            Pierwszy odcinek serii ma ponad czterdzieści minut, co okazało się świetnym pomysłem – dzięki temu ukazano dynamikę akcji oraz czas, w jakim się wszystko dzieje. Bo kluczowe momenty, jak śmierć Hyou, odnalezienie Ei Seia, zemsta Shina wydarzyły się w ciągu jednej nocy.
            Kolejne odcinki skupiają się na powrocie Seia do stolicy, w której aktualnie panuje jego młodszy brat, Sei Kyou. I, szczerze mówiąc, myślałam, że cała seria będzie właśnie o tym
opowiadać, a tu proszę, jaka miła niespodzianka! To tylko jeden z wątków, które będzie nam dane śledzić w czasie oglądania tej oraz kolejnej serii. Otóż fabuła kręci się wokół tego, jak Shin zostaje „największym szogunem na świecie” (bo chyba nikt nie ma wątpliwości co do tego, że nim zostanie), a co za tym idzie – duża część odcinków obrazuje nam wszystkie wojny, jakie stoczył Shin. A są to wojny zrealizowane w niemalże mistrzowski sposób. Tutaj najważniejsze są strategie, plany działania; wszelkiego rodzaju niezorganizowane akcje są z góry spisane na straty. I właśnie dlatego Shin – choć jest w gorącej wodzie kąpany – nigdy nie pozwala sobie na nieodpowiedzialność z uwagi na swoich ludzi. Oczywiście, na wojnie nie ma czegoś takiego jak „brak ryzyka”, nawet najlepiej zorganizowane oddziały nie uchronią się przed stratami – i tutaj znowu muszę pochwalić autora. Zdarza się, że giną ważniejsi bohaterowie, ale nie uświadczymy tu zanadto ckliwych momentów czy przesadnie długich depresji innych postaci. Nie oznacza to jednak, że ani razu nie płakałam – w moim przypadku o łzy bardzo łatwo, więc nie jest to zbyt dobry argument, ale wiem, że  innym fanom tej serii także zdarzało się wzruszyć.

Schematy i nie tylko

            Nietrudno się domyślić, że Shin jest typowym dla shounenów głównym bohaterem. Jest nieco
głupi, nie potrafi gotować ani sprzątać – jak dowiadujemy się w pierwszym odcinku – ma zbyt duży temperament, zdarza się, że najpierw robi, a dopiero później myśli, ale nawet pomimo tego wszystkiego, nie sposób go nie lubić. Bierze się to także z tego, że – jak na rasowego shounenowego bohatera przystało – jest dobrą osobą, myśli o innych i ceni sobie przyjaciół. Jednakże nie jest wybitnym idiotą (pozdrowienia dla Naruto), który tylko by wygłaszał jakieś ideologiczne przemowy. To fajny, zabawny chłopak, który bije się zamiast mówić – wbrew pozorom, shouneny nie zawsze działają według tego schematu.
            Ei Sei jest jego kompletnym przeciwieństwem – chłodny i opanowany młody cesarz, który wie, czego chce. Od początku zdeterminowany do usunięcia brata z tronu (w tym akurat nie ustępuje Shinowi) i zaprowadzenia zmian nie tyle w Qin, co w całych Chinach. Dla niektórych brzmi absurdalnie, dla innych – niesamowicie. Jak na swój młody wiek, jest bardzo dojrzały i ma w sobie coś, co sprawia,
że wielu ludzi pójdzie za nim w ogień.
            I teraz pojawia się problem… Mam tutaj bowiem postaci, których płeć zostaje ujawniona dopiero później, dlatego też zdecydowałam się ich nie opisywać. Mogę jedynie zapewnić, że w Kingdomie panie nie ustępują mężczyznom i posługują się orężem równie sprawie, co oni. Dodatkowo, każda z nich ma ciekawy charakter i nie są one ani moe, ani tsundere, dzięki czemu łatwo je polubić – a to w shounenach jest naprawdę rzadkie ostatnimi czasy, tym bardziej, jeśli chodzi o dłuższe serie.
            Warto nadmienić, że postaci drugo- i trzecioplanowe także mają wyraźnie zarysowane osobowości. Każdy szogun jest inny (a jest ich od groma – niektórzy pojawiają się tylko na chwilę, na daną wojnę, inni zostają na dłużej bądź towarzyszą nam nawet całą serię) i nie każdego da się polubić. Ja osobiście mam paru takich, których wręcz nie cierpię, ale to zaliczam na plus – nie mogą być przecież same „fajne” postaci, a i wykreowanie bohatera, który jest inteligentny i niekiedy pozytywnie wpływa na fabułę, a którego jednak trudno polubić, jest czymś wymagającym umiejętności.

Blaski i cienie strony technicznej

            Największą wadą, a zarazem powodem, dla którego większość odpuszcza sobie Kingdoma po zaledwie jednym odcinku, jest animacja. 3D kompletnie do tego nie pasuje, powiem więcej: wyszło
to po prostu beznadziejnie i szczerze powiedziawszy, nie dziwię się osobom, które z tego powodu zrezygnowały z obejrzenia anime. Ja się na szczęście przełamałam i po paru odcinkach przyzwyczaiłam, dzięki czemu później aż tak mi to nie przeszkadzało, ale nie zmienia to faktu, że studio Pierrot tę sprawę zawaliło. Małym pocieszeniem jest to, że czasami animacja 3D zostaje zastąpiona „zwykłą”, która wygląda naprawdę dobrze. I, co mnie niezmiernie ucieszyło, cała druga seria już tego problemu z oprawą wizualną nie ma.
            Jednakże te (nie)drobne usterki, które trochę psują nam seans, jakby rekompensuje nam
Minako Seki, odpowiedzialny za muzykę w Kingdomie. Naprawdę dawno nie słyszałam tak świetnego soundtracku w anime – a jest on naprawdę zróżnicowany i zawsze dopasowany do sytuacji. W czasie serii usłyszymy zarówno żywe, budujące napięcie, jak i melancholijne, nieco spokojniejsze kawałki. Kolejnym plusem są także opening i endingi. Piosenka otwierająca każdy odcinek to Pride w wykonaniu zespołu Nothing’s Carved in Stone – żywa, wpadająca w ucho piosenka, która nawet po tych trzydziestu ośmiu odcinkach mi się nie znudziła (ba! Ściągnęłam ją sobie na telefon!). Endingi mamy trzy i każdy urzekł mnie na swój sposób, wszystkie są raczej spokojne i melancholijne, na wyciszenie po pełnym akcji odcinku. Voice of Soul Takumiego Ishidy, Destiny Sky oraz Never Ending od BOUNCEBACK to kawał dobrej muzyki, która aż się prosi o ponowne przesłuchanie.
            Jedynym minusem soundtracku jest brak pełnych wersji utworów do pobrania – naprawdę
nad tym ubolewam, bo chętnie bym je przesłuchała ponownie (kilkanaście razy).
            Kolejną sprawą są seiyuu – i tu spotkało mnie niemałe (bardzo pozytywne) zaskoczenie. Otóż wszyscy fani Truskawki, w oczekiwaniu na wznowienie animowanej wersji Bleacha, mogą nacieszyć uszy jego głosem w nieco innej wersji: Morita Masakazu także tutaj dostał główną rolę. Nie dziwota – świetnie dobiera ton do sytuacji i potrafi wyrażać uczucia bohatera za pomocą głosu. Kolejną perełką jest Jun Fukuyama, seiyuu Ei Seia, znany między innymi z ról Cassima (Magi: The Labyrinth of Magic) czy Shinry Kishitaniego (Durarara!!) – jego głos tym razem jest nieco chłodny, dzięki czemu idealnie dopasował się do charakteru Seia. A to jeszcze nie koniec dobrych wiadomości! Jedną z ważniejszych ról dostała także Rie Kugumiya (między innymi Alphonse Elric z Fullmetal Alchemist,
Happy z Fairy Tail, Taiga z Toradory) – wcieliła się ona bowiem w Karyou Ten. Drugą panią, która pojawia się często jest Yoko Hikasa (Mio Akiyama z K-On!!, Emi Yusa/Emilia z Hataraku Mao-sama! czy Enishi Shijima z Hanasaku Iroha) jako Kyou Kai. I ona bardzo dobrze wywiązała się z powierzonej jej roli. Tak więc, na seiyuu także nie można narzekać, biorąc pod uwagę to, że odtwórcami głównych bohaterów są osoby z dużym doświadczeniem.
            Na koniec zostawiłam sobie małe porównanie do mangi. Mimo że anime normalnie jest klasyfikowane jako seinen, ja osobiście nie sądzę, żeby Kingdom spełniał kryteria tego gatunku. W oryginale jest dużo brutalności (jak na wojnę przystało), scen 18+, co osoby odpowiedzialne za wersję animowaną po prostu pominęły i zdecydowały się na zrobienie z tego serii dla szerszej grupy odbiorców. Osobiście uważam to za całkiem spory minus, który ujmuje Kingdomowi autentyczności i realizmu.

„Zostanę największym szogunem na świecie!”

            Kingdom, mimo że nie uniknął paru poważnych uchybień, jest serią bardzo dobrą i mogę ją z czystym sumieniem polecić wszystkim fanom shounenów, akcji, klimatów wojennych i nie tylko. Naprawdę warto przeboleć kulawą animację dla fabuły, tym bardziej, że na jednej serii się nie kończy – nie tak dawno temu zakończono emisję Kingdom 2, a myślę, że za jakiś czas możemy spodziewać się dalszej kontynuacji. Jest to jedna z najlepszych produkcji w swoim gatunku, wszyscy miłośnicy anime wojennych i historycznych powinni być co najmniej usatysfakcjonowani.

            Informacje:
            Studio: Pierrot
            Rok emisji: 2012-2014 (oba sezony)
            Ilość odcinków: 38 (1. sezon) i 39 (2. sezon)
            Gatunki: przygodowy, historyczny, shounen, wojny          
           
            Fabuła: 8/10
            Bohaterowie: 8/10
            Grafika: 5/10
            Muzyka: 9/10
            Ocena ogólna: 8/10

Dzisiaj wigilia, a więc z całego serduszka chciałabym Wam życzyć wszystkiego, co najlepsze, spełnienia wszystkich marzeń, abyście zawsze byli szczęśliwi i aby wszystko, co robicie sprawiało Wam radość ♥
I oczywiście, fajnych prezentów, mangusi pod choinkami i może Azjaty jakiegoś xDDD
Wesołych~! :3