To, że w niektórych państwach do dzisiaj
funkcjonuje kara śmierci wiedzą wszyscy. I nie są to kraje w żadnym stopniu
zacofane – Stany Zjednoczone, Chiny, Japonia, do niedawna (bo do 1997 roku) także Korea Południowa.
Moje pytanie na sam początek brzmi: czy kiedykolwiek zastanawialiście się nad
słusznością tego rodzaju kary i nad tym, czy różni się ona czymkolwiek od
zwykłego morderstwa? Ja tak, aczkolwiek pełną odpowiedź znalazłam dopiero po
przeczytaniu Naszych szczęśliwych czasów
autorstwa koreańskiej pisarki, Gong Ji-young.
„Czyny
to tylko fakty, a prawda to zawsze to, co poprzedza czyny. Więc to, na co
naprawdę musimy zwracać uwagę, to nie fakty, ale prawda.”
Yu-jeong
poznajemy jako outsiderkę, która nie potrafi żyć w zgodzie ze swoją poukładaną
rodziną, uchodzącą wśród ludzi za wzór do naśladowania. Bez przerwy kłóci się z
matką, która sama
Tak
właśnie rozpoczyna się opowieść o miłości trochę specyficznej, ale pięknej. O
miłości, która daje coś w rodzaju osobistego zbawienia. Oraz – a może: przede
wszystkim – o odkupieniu i wybaczeniu.
Ta
książka jest jedną z najtrudniejszych – jeśli nie najtrudniejszą – jakie przeczytałam.
Do teraz, kiedy o niej pomyślę, czuję nieprzyjemny ścisk w żołądku. Ale
jednocześnie Gong Ji-young zmieniła nieco mój światopogląd i uświadomiła mi
kilka rzeczy o mnie samej. W swojej powieści pokazuje czytelnikowi, że nawet
osoba, w której inni nie widzą już człowieka, tylko zwierzę, może płakać, śmiać
się i żałować za swoje czyny.
„Za
każdą osobą, która popełniła jakąkolwiek zbrodnie, stoi jakiś człowiek, który
wyrządził jej jako dziecku niewyobrażalną krzywdę.”
Yun-su
doświadczył w życiu naprawdę wiele cierpienia – wychowywał się w patologicznej
rodzinie: ojciec był pijakiem, bił swoje dzieci i żonę, która w końcu uciekła,
zostawiając Yun-su samego z młodszym bratem. Oni jednak czekali, ciągle mieli
nadzieję, że mama wcale ich nie opuściła i za niedługo wróci. Niestety, to
zaledwie początek, wierzchołek góry lodowej, zderzenie z którą może być dla
czytelnika tak bolesne jak dla pasażerów Titanica.
Historię
Yun-su poznajemy dzięki „niebieskim karteczkom”, poprzedzającym każdy rozdział
– rzucają one na wszystko zupełnie nowe światło, pozwalają nam dowiedzieć się
jak wiele przeszedł Yun-su, a także stwierdzić, czy jego kara była
sprawiedliwa. No właśnie. Sprawiedliwość. To jeden z tematów, które podejmuje autorka,
a którego pojęcie jest tak naprawdę względne i dla każdego inne. A więc
pozwólcie, że zapytam: czym jest sprawiedliwość? Więzieniem? A może ładnie
nazwanym morderstwem… To jest egzekucją. Przepraszam za to okropne
przejęzyczenie. Jest jeszcze wiele odpowiedzi, a wśród nich jedna, wyróżniająca
się na tle innych: A może sprawiedliwości nie ma?
To
już jest Wasza indywidualna sprawa, jak podejdziecie do tego tematu, ale
jednego jestem pewna – ta opowieść skłoni Was do pewnych przemyśleń.
„Szczerze
mówiąc, nie potrzebuję religii. Nie wierzę w nią. (…) Ale gdyby Bóg istniał
naprawdę, Bóg miłości i sprawiedliwości, wtedy nie musiałbym być mordercą.”
Warto
także wspomnieć o siostrze Monice, która jest w moim odczuciu równie ważna, co
Yu-jeong i Yun-su. To ona jest niejako pośrednikiem między tą dwójką, ona
pomaga im uporać się z tym wszystkim, co ich przerasta. Ona także daje im coś,
czego żadne z nich wcześniej nie zaznało. Jest już starszą kobietą, która
wydaje się być momentami wręcz wszechwiedząca, a która jest przy okazji, można
by powiedzieć, dość oryginalną osobowością. Słyszeliście kiedyś, aby zakonnica
mówiła: „Nie czytaj Biblii. Trzymaj się od niej z daleka.”? Ja nie i było to
dla mnie ogromne zaskoczenie.
Skoro
już przy Biblii jesteśmy warto wspomnieć, że Nasze szczęśliwe czasy traktują także w dużej mierze o Bogu, wierze
i religii. Ale nie ma tu żadnych nachalnych nawoływań do nawrócenia się – Gong
Ji-young pokazuje nam dwójkę młodych ludzi, którzy całkowicie stracili wiarę.
Skłamię, jeśli powiem, że ta książka nie wpłynęła na mnie i w tym aspekcie, ale
myślę, że tutaj także każdy będzie miał inne odczucia.
Powstała
też manga na motywach powieści o tym samym tytule (Watashitachi no Shiawase na Jikan, czyli dosłownie: Nasze
szczęśliwe czasy), z którą można się zapoznać na stronie z polskimi
skanlacjami. Przeczytałam ją dopiero po skończeniu książki i moim zdaniem nie
jest ona tak dobra jak pierwowzór. Wiele rzeczy zostało zmienionych, nawet
historia Yun-su – motywy, którymi się kierował. Charaktery głównych bohaterów
także uległy zmianie, a dla mnie: po prostu spłyceniu. Yun-su miał w sobie coś,
czego mangaka nie zdołała uchwycić; coś, co sprawiało, że płakałam w czasie
czytania i po zamknięciu książki tak długo, dopóki nie rozbolały mnie oczy. Być
może, gdyby Sumomo Yumeka dostała więcej stron na ukazanie tej historii,
wyszłoby to lepiej, ale tego już się nie dowiemy. Faktem jest, że manga nie
pokazuje pewnych ważnych kwestii, zawartych w powieści. A szkoda. Wiem, że
został także nakręcony film na podstawie książki, ale nie miałam okazji go
obejrzeć – jak tylko znajdę chociażby angielskie napisy, wezmę się za
oglądanie.
Wydanie
Naszych szczęśliwych czasów, za które
odpowiedzialne było wydawnictwo Kwiaty Orientu, jest świetne: wyjątkowo bardzo
podoba mi się okładka, która idealnie pasuje do treści książki, a także tło
„niebieskich karteczek”, które ma motyw… niebieskiej karteczki. To może wydawać
się oczywiste, ale widziałam wersję angielską i tam była tylko informacja, że z
takową mamy do czynienia. „Blue note” – ale strona zwyczajna. Przed każdym
skrawkiem historii Yun-su autorka umieściła cytat: każdy należał do kogoś
innego, pojawiła się nawet piosenka Boba Dylana. I one także znajdują się na
błękitnym tle. Tłumaczenie jest przyjemne, płynnie się czyta – to zawdzięczamy
pani Marzenie Stefańskiej-Adams.
Nie
mam zamiaru pisać, że Nasze szczęśliwe
czasy to powieść dla dojrzałych czytelników. To tylko od Was zależy, czy
czujecie się gotowi na tak gwałtowne oblanie zimną wodą. Uprzedzam jednak, że
nie jest to książka, przy której można odpocząć – po przeczytaniu pewnych
kwestii czułam się, jakby ktoś autentycznie dał mi w twarz. I ten policzek, w
który mnie uderzono dalej piecze.
„Tak
się zaczęły, owego wiosennego dnia, nasze spotkania. Każde z nich było
ostatnim, ponieważ nie wiedzieliśmy, kiedy nadejdzie czas na wykonanie jego
kary.”
~*~
Wszystkie cytaty, które tu umieściłam pochodzą z recenzowanej książki.
Przepraszam za tę przerwę, już zabieram się do roboty xDD
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz